Seth przyniósł mi... coś pięknego. Wyruszyliśmy na tradycyjny spacer. Słońce oświetlało każdy zakamarek. Było przepięknie. Ptaki świergotały na drzewach. No cudo! Tak się zagapiłam, że nie zwróciłam uwagi na wystający z ziemii korzeń. Potknęłam się o niego i syknęłam z bólu.
- Nic ci nie jest? - spytał zmarwiony Seth
- Nie, jest spoko - skłamałam.
- Na pewno?
- Tak.
Próbowałam wstać, ale tępy ból w kończynie skutecznie mi to uniemożliwił. Położyłam się na trawie bezradna.
- Przecież widzę, że coś ci jest! - powiedział Seth
- Nie, nie. - zapewniłam go
Seth bez słowa podszedł do mnie i umieścił na swoim grzbiecie. Zaniósł mnie bezpiecznie do medyka. Isabella obejrzała mi łapę. Natarła jakąś silnie pachnącą maścią i zabandażowała liściem.
- Ehhh... - westchnęłam.
<Seth? Przepraszam, brakowena :c >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz