Dzień zaczął się od porannej pobudki i śniadania złożonego ze świeżych jagód pomieszanych z malinami. Wybrałam się na spacer, po drodze spotykając kilka wilków. Las o poranku tętnił życiem. Mijałam sarny, które nawiasem mówiąc ignorowały mnie, szary zając jedynie przystanął i zaczął węszyć w poszukiwaniu zapachów zwiastujących niebezpieczeństwo. Zaśmiałam się cicho i pokręciłam łbem.- Oj maluszku, przecież nic ci nie zrobię.- oznajmiłam spokojnie
Zajączek zastrzygł długimi uszkami i jak gdyby nigdy nic pokicał w stronę swej norki. Rozpędziłam się i jednym susem pokonałam przeszkodę w postaci krzaku dzikiej róży. W ostatniej chwili zdążyłam przekręcić się tak, by nie upaść na waderę. Owa samica miała futro ciemne jak noc, a oczy brązowe, blask w nich z każdą chwilką bledł. W brzuchu miała ogromną, szarpaną ranę.
- Z... Zabierz ją do ojca... Błagam...- jęknęła
- Co? Jak...- Szybko!- rzekła z nadzieją
Odchyliła ostatkiem sił łapę. Zobaczyłam maleńką, kilkudniową samiczkę.
Pokiwałam głową. Matka maleńkiej zmusiła się do uśmiechu i... umarła. Przybrałam ludzką postać w wzięłam samiczkę w objęcia. Trzęsła się cała i leciutko skomlała. Szeptałam uspokajające słówka i ściągnęłam szary szalik, przykryłam nim kruszynkę. Czym prędzej wróciłam na tereny Niebieskiej Zorzy. Jedno wiedziałam- Sama nie dam rady odnaleźć jej ojca. Wpadłam nad jezioro jak Filip z konopii. Maleństwo ziewnęło cichutko. Pośliznęłam się na mokrym piasku i upadłam na trawę obok mini plaży. Zawiniątko, w którym znajdowało się szczenię, wypadło mi z rąk. Pisnęłam przerażona.
- Oho, uważaj.- usłyszałam męski głos
- E... Eis...- powiedziałam z niedowierzaniem
Chłopak podszedł do mnie ze szczeniaczkiem owiniętym szalikiem.
- Dobry Boże, Eis!- zerwałam się i przytuliłam go- Jesteś bohaterem!
- No wiesz... Właściwie to skąd ten szczeniak?
- Jej matka... Em... No zmarła...- wykrztusiłam- Mogę?
Oddał maleńką. Uśmiechnęłam się, tuląc skrzydlatą kruszynę.
<Eis? Tak, musiałam cię "zaczepić" >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz