Szłam tuż obok Eis'a, a jednak byłam oddalona o niego o setki
kilometrów, pogrążona we własnym świecie. Panował tam chaos. Nie
zwiastował on zniszczenia, a jedynie pojawienie się czegoś, czego
wcześniej nie byłam w stanie pojąć. Myśli niegdyś starannie poukładane,
teraz szalały jak stado spłoszonych koni. Kolejny raz wbiłam wzrok w
bezkres nieba. Moon, za czasów kiedy byłam szczeniakiem, nauczyła mnie
odnajdywania w nim spokoju oraz opanowania. Teraz nawet gwiazdy, księżyc
nie mogły mi pomóc. Czułam się jak bohaterka jednej z tych
meksykańskich telenoweli. Rozbita pomiędzy dwoma mężczyznami. Ex i...
Eis. Westchnęłam ciężko. Życie składało się z ciągłych wyborów, ale
żaden z nich nie był aż tak trudny jak to, kogo naprawdę kochałam.
Spojrzałam na towarzyszącego mi basiora. Sprawiał wrażenie zamyślonego,
nieobecnego duchem. Spróbowałam odciągnąć swoją uwagę od kłębiących się
myśli. Zaczęłam obserwować otoczenie. Minuty mijały, krajobraz zmieniał
się wraz z upływem każdej z nich. Raz czy dwa udało mi się zauważyć
mignięcie czegoś niebieskiego. Szybko przemieszczającą się, czarną
postać ze świecącymi odznaczeniami na futrze. Krewniaczka ojca jak
zwykle musiała urządzać sobie wieczorne biegi. W końcu dotarłam z Eis'em
do celu. Weszłam do środka zaraz po samcu. O dziwo z pokoju nie
dobiegały odgłosy jakiejkolwiek walki. Było... cicho.
<Eis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz